Za każdym razem kiedy przeglądam opiniotwórcze blogi na temat jubilerstwa odnoszę nieodparte wrażenie, że treści tam zawarte są jak bardzo popularne fake news, których zadaniem jest wyłącznie generowanie klików. Innymi słowy uważam, że opinie zawarte na takich stronach są pod wpływem silnego lobby niektórych firm, które celowo wprowadzają w błąd nabywcę i tym samym więcej na nim zarabiają. Bardzo często stykam się z sytuacją, kiedy dzwoni/pisze do mnie potencjalny klient, całkowicie nieświadomy tego, jak bardzo został zmanipulowany. W związku z tym postanowiłem opisać kilka kłamstw powtarzanych jak mantra w całym jubilerskim internecie.
Parametry diamentu a cena
Najczęstszy problem dotyczy oceniania diamentów. Wszyscy wzdłuż i wszerz rozpisują się na temat kolorów i czystości. Co w tym złego? Zabieg polega na tym, że używając magicznych sformułowań takich jak: “G-H” “VVS2”, lub “SI1” odwraca się uwagę od najważniejszego parametru jakim jest szlif opisany w prosty sposób np. “Dobry”, “Bardzo dobry” albo “Doskonały”. Na czym polega przekręt? Otóż znacznie łatwiejsze i tańsze jest pozyskanie kamieni, które w warunkach naturalnych zostały obdarzone bardzo dobrą czystością i kolorem zamiast zatrudnić specjalistę, który nada diamentowi doskonały szlif, dzięki czemu kamień będzie lśnił blaskiem widocznym z odległości trzech kilometrów.
Drogi czytelniku, zadaj sobie następujące pytanie: czy gdy zainwestujesz w lepszy kolor lub czystość kosztem masy i szlifu, to czy będziesz w stanie odróżnić go od innych odcieni i przejrzystości? Odpowiedź brzmi: oczywiście! Musisz tylko zainwestować najpierw w specjalistyczne szkolenie w cenie od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych, a następnie kupić trochę sprzętu: specjalistyczną, aplanatyczną lupę do diamentów, wysokiej klasy, nieżółknące kamienie porównawcze i parę innych gadżetów za kolejne tysiące.
Tymczasem średnicę kamienia i odpowiedni szlif widać od razu. Dlatego zawsze lepiej odpuścić sobie pogoń za kolorem bielszym od bieli i czystością czystszą niż łza, a skupić się na średnicy i szlifie. Oczywiście czystość i kolor są ważne przy kamieniach inwestycyjnych, ale dopóki nie rozmawiamy o sumie składającej się minimum z pięciu cyfr naprawdę nie ma znaczenia czy kamień ma kolor “F” czy “G”. Znaczenie natomiast ma to, czy diament jest duży i czy ma swój niepowtarzalny blask, nadany poprzez wysokiej klasy szlif.
Złoto z niklem czy palladem?
Kolejny mit dotyczy białego złota. Jest on tak rozpowszechniony, że poświęciłem mu osobny artykuł. Jednak w tym wypadku chciałbym zwrócić uwagę na często powtarzaną legendę, że złoto palladowe jest twardsze niż złoto niklowe. Otóż nie jest. Właściwie ma podobną twardość, co kruszec o próbie 750 lub platyna. Stop ten jest zalecany dla osób z alergią lub do biżuterii vintage, w której ślady użytkowania działają na korzyść, a nie jak w wypadku wyrobów nowoczesnych, w których rysy warto co jakiś czas przepolerować. Klient znowu jest wprowadzany w błąd. Myśli, że za więcej pieniędzy otrzyma wyższą trwałość, tymczasem w praktyce dopłaca za materiał, który ceną i trwałością dorównuje drugiej próbie złota, lecz na wyrobie widnieje cecha 585.
Praktyczność vs estetyka
Mój ulubiony przesąd dotyczy haczenia i zmniejszania głównego kamienia do wielkości ziarenka piasku, aby przypadkiem właściciel nie poczuł, że coś nosi na palcu. Haczenie (podobno) polega na tym, że wyrób w trakcie noszenia zahacza o części garderoby powodując uczucie dyskomfortu. Blogerzy prześcigają się w pomysłach na to, w jakich sytuacjach może to występować, ale moim zdaniem, zwyczajnie nigdy nie nosili prawidłowo wykonanej biżuterii z wartościowymi kamieniami. Wystarczy popatrzeć na uczestników festiwalu w Cannes. Wszyscy tam noszą piękną, drogą, niepraktyczną biżuterię. Dlaczego? Czy nie lepiej było kupić coś pragmatycznego, a zaoszczędzonymi pieniędzmi opłacić sobie dodatkowe 2 tygodnie w Resorcie Bvlgari na wyspie Bali? Wiadomo, że nie!
Piękna biżuteria pozwala wyrazić inspiracje, fascynacje oraz nadaje ekspresji osobowości właściciela. Świadczy o pewnym statusie społecznym, dodaje pewności siebie. Kto przy takich atutach biżuterii myśli o haczeniu? Miałem kiedyś klientkę, która chciała mieć wygodny pierścionek. Był on tak wygodny, że nie poczuła nawet gdy go zgubiła w galerii handlowej. I nie chodziło o złe dopasowanie rozmiaru. Biżuteria powinna o sobie przypominać.
Rzadko zdarza mi się w pracy zły dzień, ale kiedy przychodzi i opuszcza mnie zapał przypominam sobie o mojej dużej obrączce, symbolizującej związek z kobietą, którą kocham i spoglądam na złoty zegarek (oczywiście masywny i niepraktyczny). Czas na nim płynie jakoś szybciej, a ja odzyskuję chęć do stawiania czoła nowym wyzwaniom. Oczywiście zdarzają się sytuacje, w których biżuteria musi być bardzo praktyczna, np. praca w laboratorium. Jednak w większości wypadków, w blogowych opowieściach o haczeniu ponownie chodzi o odwracanie uwagi od tego, co jest naprawdę ważne: jakości wykonania, wysokiej klasy kamieni oraz podkreślania swojej osobowości.